środa, 11 marca 2015

Wesołe jest życie 3-latka

Codziennie sobie obiecuję, że wrócę do pisania bloga, bo tyle się dzieje, bo dzieciaki są takie fajne:D ale ciągle coś mi wypada. Koniec obietnic, przestajemy być rządem RP, przechodzimy w stan działania ;)

Karlos jak powszechnie wiadomo, skończył w styczniu 3 lata. I jest naprawdę super fajnym dzieckiem. Od paru miesięcy gada jak stary. Nawet lepiej, ma bardzo dobrą wymowę jak na swój wiek, mówi pięknie głoski, z którymi wiele dzieci nawet sporo starszych ma problemy. Nawet jak coś źle wymawia, szybko uczy się poprawności i wciela to w życie. Tak było z trudnym wyrazem "chodź". Na początku Karol mówił "jodź". Szybko nauczyłam go mówić dobrze i teraz, jak mnie woła, to czasem chyba myśli, że mówi źle i dlatego - jak nie przychodzę (no tak, nie wie chłopak, że matka przecież nawet mówiące bełkotliwe swoje dzieci rozumie) - to podchodzi do mnie i mówi mega wyraźnie z akcentem na "ch" "chchchchodź!". 

Karlos przeżywa także niepokój istnienia. Zasiał w nim go oczywiście jego ukochany brat, który od czasu do czasu mówi na niego beksa lala albo inne tego typu epitety. W każdym razie Karol mocno podkreśla, że jest chłopczykiem. Do tego stopnia, że kilka dni temu twierdził, że nie jest Karolem, ale chłopczykiem i trzeba do niego mówić per "chłopczyku". Kilka razy dziennie też upewnia się, że jest chłopczykiem, a nie dziewczynką, jak Helenka, mama, Pacia Pacia czy Hania ;) Jak byliśmy niedawno na zakupach, mówię do niego "posuń się, kolego", a Karol z krzykiem na mnie "Nie jestem Twoim kolegą, jestem chłopczykiem!". No cóż, sama prawda:)

Godzina. Godzina to coś, co fascynuje Karola z niewiadomych przyczyn. Od paru tygodni non stop pyta, która jest godzina. A od 4 dni codziennie nosi zegarek Pawełka (prawdziwy, wskazówkowy, a jakże). Dziwne to, zwłaszcza, że nikt u nas w domu zegarka nie nosi. Era czasomierzy komórkowych dopadła nawet Pawełka. Karol na pytanie, która jest godzina, zazwyczaj odpowiada, że dziesiąta, dwunasta lub piąta. Czasem nawet ma rację.

Dziś wybraliśmy się na małe zakupy do ikei. Mielimy kupić dwie rzeczy. Zaplanowałam, że maks pół godziny nam to zajmie. Ale Karlos nie miał zamiaru wziąć tego pod uwagę. Zaczęło się niewinnie. Ledwo wdrapaliśmy się na piętro, rzucił hasło "idziemy na frytki". No dobrze, przystanek na kawkę dobrze i mi zrobi. Stoimy w kolejne, pan nas pyta, co chcemy. Zestaw dla dzieci. Z klopsami czy nuggetsami? Wzięłam klopsy. No i ryk. Nie, nie, on chciał tylko frytki. Dobrze, klopsy zjem ja, do kawy jak znalazł. Dla pewności kupiłam sobie też moje ukochane migdałowe ciasto. Ok, idziemy do kasy, cały czas wyje, że nie chce klopsików. Pani w kasie się już śmieje, ok zapłacone. Usiedliśmy. Wysypał tonę soli na frytki. Je. 


Chwila spokoju. I nagle, o zgrozo, frytka spadła na ziemię. Płacz straszny. "Trzeba kupić nowe!". Nie ma mowy. Chwilę trwało uspakajanie. Zjadł. Ale nagle ryczy znowu. "Zjadłaś całe ciasto, ja chciałem!"... No dobra, nie pamiętam, co mu obiecałam w zamian za spokój, ale udało się. Zjadł, poszliśmy dalej. Nie, nie na dół. Na dział dziecięcy. Do kolejki. Jeździł nią chwilę, zrobił dwa okrążenia, idziemy dalej. Nie, nie ma mowy. Ryk. W końcu wzięłam go na ręce i zaniosłam w stronę windy. Perspektywa jechania windą na szczęście poprawiła mu humor.
Szukamy słomek. Po drodze napotykamy na szklaneczki małe, pewnie do wódki. Staje obok nich i zaczyna je układać. "Poprawiam je!". No szkoda, że w domu tak nie sprząta! Jakoś go odciągam, znowu robiąc zamieszanie wokół nas, bo przecież ta matka w ogóle nie umie się zająć swoim rozwydrzonym dzieckiem! Dobrze, że jestem oporna na to, co myślą o mnie obcy ludzie:D 
Kolejny kryzys przy wystawce jakichś pudełek do przechowywania. "Jakie piękne! trzeba kupić!". Ale to było nic. Apogeum było przy łazienkach (tu się przekonałam, że dobrze wyszło że nie poszliśmy zwiedzać górnego piętra). 
Musiał wejść do każdej łazienki na ekspozycji. Każdej. W każdej otwierał szafki i komentował, co w nich jest. "Mamo, pralka!", "Mamo, kibelek mają", "O jakie piękne".
Potem jeszcze na lampach układał żarówki, kupił sobie paczkę baterii, przecież pociągi z lego zjadają ich tony... Dalej jeszcze utknęliśmy na ekspozycjach balkonowo-tarasowych. Musiał usiąść i posiedzieć na każdej kanapie czy leżaku. Zachwycał się plastikowymi roślinkami i chciał kupować poduszki:) 
Dalej już kasy. Jakoś go tam zawlokłam. I wszystko byłoby dobrze. Ale... Lody! Lody, tam! A tam wielki plakat, że lody są za kasami. Nie, na lody już nie mamy czasu. I znowu afera. Pani w ciąży za nami zazdrościłam po stokroć. Może i stopy spuchnięte, ale przynajmniej kłócić się z dzieckiem nie musiała. Uśmiechnęła się do nas przyjaźnie, zagadała do Karola... Ciekawe, czy się nie przeraziła ;) Choć w sumie w pierwszej ciąży większość mam myśli, jak widzi takie rozwydrzone dziecko "Moje dziecko takie nie będzie, ja je dobrze wychowam" hihihi Życie jak zawsze rewiduje nasze poglądy, plany i oczekiwania ;)
Z pół godziny zrobiły się dwie. Zamiast kupić dwie drobne rzeczy, kupiliśmy trochę więcej. 
Teraz Karlos padnięty śpi. Uwielbiam go:)